Interesujesz się Królem Lwem? Lubisz fora, gdzie panuje miła atmosfera? Dołącz do nas!
Kumcia. Zauważyłem mały błąd - napisałaś, że Shantee jest parzystokopytna. A kucyki, podobnie jak konie są oczywiście nieparzystokopytne. ;)
Offline
Piąty rozdział, tuż przed pierwszą wypowiedzią Nalimby i jego człowieka.
Offline
Nie mam zamiaru opuścić tego działu, gdyż wena odeszła w siną dal.. Do opowiadania wrócę dopiero po wakacjach, gdyż będę miała świeższą wenę. Mam nadzieję, że wytrzymacie.
Bananowy Harem.
Forevah.
Offline
Rozdział VII: Dalszy ciąg
Wielkie wzgórze nie pasowało do wielkiej równiny. Jego czubek zakrywała ogromna warstwa chmur, a mimo tego góra nie była w śniegu. Co więcej, nie porastała ją żadna roślinność. Była po prostu zbudowana z kamieni, podobnie jak wulkan, jednak nim nie była. Dookoła niej było zielono, co była bardzo dziwne. Resztę równiny porastała bujna roślinność - od wysokich drzew, po malutkie kępki trawy.
Na malutkim pagórku pojawiła się sylwetka konia. Siedział na nim rycerz odziany w srebrną zbroję, która połyskiwała w blasku południowego słońca. Miał przypięty żelazny miecz do siodła, na wszelki wypadek, gdyby napotkał jakieś komplikacje. Ogier brązowej maści z karmelową grzywo niepewnie tupnął kopytem. Wyczuwał jakąś starożytną magię, która powodowała zmianę nastroju. Jeździec uspakajając poklepał wierzchowca po grzbiecie, po czym pociągnął uprząż. Ogier staną na tylnych kopytach i wyruszył galopem w kierunku góry. Rycerz nie zwracał uwagi na wieśniaków, którzy go wytykali palcami i coś szeptali. Po prostu wykonywał swoją robotę.
Po długiej podróży przez równinę, dotarł do wielkiego wzgórza. Z tak bliska góra nie była w ogóle stroma - miała łagodne podejście, z łatwością można tu wybudować wiele wiosek. Ogier sapnął, po czym zaczął spokojnie wchodzić. Po drodze skubał trochę kępek traw, kiedy zarządzono przerwy. Zbliżał się wieczór, a oni pokonali warstwę chmur. Znaleźli się na ogromnym, płaskim terenie, który miał być stromym wierzchołkiem. Podobnie jak góra był pokryty warstwą kamieni. Rycerz zsiadł z wierzchowca, wziął swój miecz i zaczął przechadzać się po terenie, szukając diamentów, kryształów, czegokolwiek. Zanim zdążył to zauważyć, nastała noc. Na niebie nie było ani jednej gwiazdy, ale chmury, które unosiły się wyżej od wzgórza, zapowiadały burzę.
Nagle coś błysnęło. To piorun. Po kilku sekundach rozległ się głośny huk. Jak widać podpalono jakieś drzewo. Rycerz odwrócił się w stronę, z której dobiegł dźwięk. Była tam ledwo widoczna sylwetka, przypominająca wilkołaka, nieznajomy stał wyprostowany, jak człowiek. Był także takiego wzrostu co dorosły mężczyzna. Postać była przykryta ciemnym płaszczem, nogi były pokryte sierścią, a z ich końca wystawały ostre jak brzytwa pazury. Podobnie było z łapami.
- Witaj - Warknął człekokształtny zwierz. Jego głos brzmiał jak warczący pies - miło cie znowu spotkać, Biały Jeźdźcu.
Zbroja rycerza nadal połyskiwała, chociaż było całkiem ciemno.
- Witaj - Odpowiedział spokojnie mężczyzna.
- Wiesz, że to mój teren? - Warknął jeszcze głośniej wilk, wydawało się, że jego białego kły układają się w uśmiechu.
- Wiem. - Odpowiedział mu człowiek. - Przybyłem tu, aby dokończyć to, co zacząłem.
- Hoho, już się boję! - Zadrwił zwierz - przecie wiesz, że nie masz szans z zmieniaczem postaci.
- Przecie wiesz, że Biali Jeźdźcy jednym palcem pokonują takich jak ty.
Wilk warknął, po czym zrzucił z siebie płachtę. Porwał ją wiatr, po czym zniknęła z tego terenu. Zwierz pokazał swoje oczy - czerwone, całe czerwone. Podskoczył, po czym zmienił się w galopującego byka. Pędził wprost na rycerza.
Mężczyzna jednak był sprytniejszy i w ostatniej chwili odskoczył, chwycił swój miecz i wbił klingę w prawą tylną nogę byka. Rozległ się ryk, a raczej muczenie, po czym wielka krowa zmieniła swą postać w aligatora. Z krwawiącą nogą, gad rozwarł paszczę i czekał na kolejnych ruch przeciwnika. Jego rząd ostrych i lśniących białych kłów wyglądał niebezpiecznie. Rycerz zamachnął się mieczem, po czym wbił miecz w ogon aligatora. Zwierz syknął, po czym zmienił się w nagiego, bezbronnego, nastoletniego chłopca, który miał rozczochrane włosy koloru pomarańczowego i złoty kolczyk wbity w jedno ucho. Wyglądało to tak, jakby ktoś go torturował, bo z kolczyk był cały we krwi. Chłopiec był przykryty od pasa w dół czarną płachtą. Spojrzał czerwonymi oczyma błagalnie na rycerza. Mężczyzna podniósł swój miecz, który zmienił się w wielką kulę. Postawił ją na jednym z głazów, po czym podszedł do chłopaka, przykucnął mu nad uchem i szepnął:
- Skoro to Twój teren, teraz tu zostaniesz na zawsze. - Po czym odszedł, wsiadł na swojego rumaka i odjechał w dół stoku, zanim zaczął padać deszcz.
Chłopiec zaczął łkać i przeklinać Białego Jeźdźca, że kiedyś mu się zrewanżuje.
Kendzia przetarła oczy. To, co się jej przyśniło, było dziwne. Jakie przesłanie miał ten sen? Może był nawiązany do wyprawy, w którą teraz wyruszyła? Albo sen miał coś wspólnego z Stanleyem? W głowie dziewczynka miała jeszcze wiele innych myśli, ale nie potrafiła ich wyłapać. Spojrzała na chłopca - siedział pod ścianą na przeciwko. Wydawało się, że trzyma w swoich dłoniach.. Zegarek?! Skąd on go wziął?! Przecież Kendzia miała go przypiętego na dłoni..
- Ej.. - zaczęła ospale rozmowę - skąd masz mój zegarek?
- Hm? - Mruknął chłopak zdziwiony. Spojrzał na dziewczynkę. - A, ten zegarek. Wypadł Ci podczas drzemki, więc przy okazji go wziąłem i spróbowałem naprawić. Chyba działa, spójrz.
Chłopak wstał i podszedł do Kendzi. Podał jej zegarek, który chodził jeszcze lepiej niż wcześniej! Kendia przy okazji sprawdziła godzinę i czas, który jej pozostał do uratowania Karindy.
- Jeszcze 3 godziny. - Mruknęła Kendia tak jakby sama do siebie.
- O, chyba wrócili twoi przyjaciele! - Powiedział Stanley patrząc w niebo na skraju jaskini. Jak on się tam niepostrzeżenie dostał?
- To fajnie. - Odpowiedziała mu dziewczynka, po czym wstała i wyszła z jaskini. - Idziesz ze mną do nich?
- Nie, jeszcze tu zostanę. Jutro wyruszę w dalszą podróż, bo mogę już stąd wychodzić.
- To... Pa. - Dziewczynka pomachała mu ręką. Odpowiedział jej tym samym. Po chwili Kendia zbliżyła się do Astrogroma, który stał obok drzewa.
- Możemy już iść.
- To chodźmy. - Powiedział szkielet, po czym pędem ruszył przez las. Kendia uczyniła to samo.
--------------------------------------------
Wielki powrót! Tak, coś mnie natchnęło i napisałam kolejny rozdział! Mam na dzieję, że historia nie straciła swojego dawnego klimatu. Cóż, czekam na komentarze!
Ostatnio edytowany przez Kompulu (30 2013 11:40:40)
Bananowy Harem.
Forevah.
Offline
Super rozdział! Brawo, brawo! Świetne opisy. Czytając je widziałem dokładnie każdy szczegół w nich zawarty. Poza tym wątek z jeźdźcem - bardzo mi się podoba. Tylko jedno mam pytanie: jak wyglądają rozczochrane oczy?
Offline
Ciekawy rozdział, polepszyło ci się trochę pisanie od ostatniego rozdziału. Jednak mam mały błąd - '[..]nogi były pokryte sierścią, a z ich końca wystawały ostre jak brzytwa pazury. Podobnie było z łapami.' To brzmi, jakby prosto z końca nóg wyrastały pazury. Chociaż wiem o co ci chodzi, to zawsze imaginuje sobie kikut z paznokciami.
Offline
Ups, ileż tych błędów.
Nie potrafię napisać, jak by to wyglądało. Ale chyba wiadomo, że chodzi o pazury wystające z łapy, jak u np. psów. Przepraszam za błąd, proszę wybaczyć. Po prostu nie potrafię tego dobrze ująć.
Bananowy Harem.
Forevah.
Offline